Wieloletni kibic Lecha Poznań. Jak sam przyznał w wywiadzie prasowym dla „Gazety Wyborczej”, ma hopla na punkcie wszystkiego związanego z Lechem. Dlatego zbiera i kupuje wszelkie klubowe pamiątki. W swoich zbiorach posiada np. koszulkę Dariusza Skrzypczaka z meczu Pucharu Polski z 1988 roku. Albo największy skarb: buty Ryszarda Jankowskiego, bramkarza, który strzegł bramki Lecha podczas meczu z FC Barceloną na Camp Nou (w 1988 roku, był remis 1:1). A także: odznaki Lecha, bilety z meczów, gazetowe wycinki, oprawione w roczniki.
W dzieciństwie, spędzonym na Jeżycach i Łazarzu (sam o sobie opowiada, że był „jeżyckim wybiłoknem”), chorował na Heine Medina. Do dziś ma z tego powodu kłopoty z chodzeniem. Jego ojciec był kolejarzem, maszynistą PKP. To on zabierał go w latach 60. na pierwsze mecze Lecha na Dębcu. – Ale najlepiej pamiętam mecz Lecha z Olimpią na Golęcinie. Lech przegrał 0:2 i spadł do trzeciej ligi. Byłem jedyną osobą, która płakała na stadionie. Mały smutny chłopiec – wspomina.
Ze swoim ukochanym klubem związany jest na dobre i na złe. Gdy Lechowi groził spadek z II Ligi, Dera – wówczas członek Lech Business Club – składał się z prywatnych pieniędzy na utrzymanie drużyny i wypłaty dla piłkarzy. Dzięki takim, jak on, Lech utrzymał się przy życiu.
W rozmowie z PAHM Dera wspomina swoją drogę do piłkarskiej pasji, dawne sposoby kibicowania i największe wzruszenia. A także rozczarowania. – Najbardziej zły byłem, gdy Lech przegrał na własnym stadionie z Zawiszą Bydgoszcz 1:5 – opowiada Dera. Najlepiej wspomina remis z Deportivo La Coruna 1:1, bo – jak uważa – był to jeden z najlepszych meczów Lecha w historii.