Lekarka i misjonarka. Absolwentka Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego w 1934 r. Gdy zaczynała studia, miała 17 lat i byłą najmłodszą studentką na roku. Podczas drugiego roku studiów została wybrana do zarządu Związku Akademickich Kół Misyjnych w Polsce. Na trzecim roku studiów reprezentowała polski ruch misyjny na Międzynarodowym Kongresie Misyjnym w Ljublianie. Jak powtarzała, myśl, by pracować jako lekarz na misjach, towarzyszyła jej od zawsze.
Zaraz po studiach nie udało się jej jednak wyjechać na misje do Afryki, przeprowadziła się więc do Torunia, w którym mieszkali jej ojciec i brat (matka zmarła, kiedy Wanda miała dwa lata). Zaczęła praktykę w tamtejszym szpitalu.
W trakcie wojny była żołnierką Armii Krajowej pseudonim “Szarotka” i “Grażyna”, pomagała konspiracyjnie chorym, otrzymała stopień podporucznika Wojska Polskiego. Aresztowana 23 czerwca 1944 r. – w dniu swoich imienin – spędziła w więzieniu trzy miesiące. Nie załamała się jednak. – U nas było takie powiedzenie: „Tyłek nie szklanka, nie stłucze się!”. (…) Zawsze trzeba w ciężkich chwilach doszukiwać się radośniejszych momentów” – wyznała po latach w jednym z wywiadów.
Swoje marzenia o misjach zrealizowała po wojnie. Aby pomóc choremu bratu, mieszającemu w Hanowerze, przedostała się nielegalnie za granicę, ukryta na statku, w budce na węgiel. Mając tym samym odciętą szansę powrotu do Polski, została na Zachodzie. Gdy drowie jej brata się poprawiło, zrobiła kursy medycyny tropikalnej w Niemczech i Anglii. Aż wreszcie w lutym 1950 r. wyruszyła z Londynu na Czarny Ląd.
W latach 1951–1994 pracowała w ośrodku leczenia trądu w Bulubie nad Jeziorem Wiktorii w Ugandzie, a w latach 1951–1983 była tam lekarzem naczelnym. Pomagała tysiącom trędowatym. Pacjentów witała zawsze uśmiechem. Dotykała ich ciał bez użycia rękawiczek. Zapytana kiedyś o najskuteczniejszy lek, odpowiedziała, że jest nią witamina M, czyli miłość.
Nie oszczędzała się. Spała po pięć godzin na dobę, pracowała cały dzień z przerwą na posiłki i 20-minutowy odpoczynek po obiedzie. Wieczorami robiła badania albo czytała literaturę fachową.
W roku 1983 przekazała kierownictwo ośrodka, który stworzyła swojemu uczniowi – ugandyjskiemu lekarzawowi, a sama dalej pracowała jako konsultant. Dzięki długoletniej pracy zdobyła przydomek „Matka Trędowatych”, a miejscowi nazywali ją pieszczotliwie „Dokta”.
W 1993 roku wróciła do Polski i osiedliła się w Poznaniu. Została “Poznanianką Stulecia” w konkursie, zorganizowanym przez Urząd Miasta Poznania w 2018 r.
Jej życiowe credo brzmiało: „Nigdy się nie martwić. W pamięci zostawiać tylko to, co dobre i pozytywne, złe rzeczy wyrzucać”.