Urodziła się w 1925 r. w Westfalii w Niemczech. Jej rodzice poznali się w Związku Polaków w Niemczech. W 1936 r. jej ojciec wrócił do Polski, nabył i prowadził sklep spożywczy w Poznaniu. Marta chodziła na prywatne lekcje, by poprawić swój język polski. A potem do polskiej szkoły.
18 stycznia 1940 roku o godz. 22. została wraz z rodzicami i dwuletnim bratem została wysiedlona przez Niemców z mieszkania na ul. Ogrodowej. – Weszło pięciu żołnierzy. Powiedzieli, że mamy wynosić się w dwadzieścia minut – wspomina. Spodziewali się wywózki, byli częściowo spakowani. Wywieziono ich autobusem do baraków obozu na Głównej, w których spali na słomie, a potem na deskach ze słomą. Przykrywali się płaszczami. Żywiono ich komyśniakiem, zupą grochową i kaszą. – W ubikacji na ścianach pisano: „Dzisiaj groch, jutro kasza, a pojutrze Polska nasza!” – uśmiecha się pani Marta.
Okupanci wywieźli ich następnie – na szczęście w ogrzewanym wagonie – do Miechowa w Małopolsce. Jechali trzy dni i dwie noce. W Miechowie zostali przywitani bigosem przez polską organizację pomocową. Saniami zawieziono ich do Gryfca. Dostali jeden pokój z dwoma łóżkami. Wiosną i latem rodzice Marty pomagali miejscowym gospodarzom w polu. Żywili się mlekiem i suchym chlebem, a wieczorem – chlebem ze smalcem. Były to dary dla wysiedlonych od miejscowych rolników.
Na wysiedleniu Marta uczyła się na tajnych kompletach u prof. Jana Kulpy, który założył na wsi tajne gimnazjum. Wszyscy uczniowie korzystali tylko z jednego kompletu książek.
Do Poznania wrócili odkrytą węglarką – w Koluszkach przesiedli się do wagonu bydlęcego, z dachem. Po powrocie w 1945 r. okazało się, że ich dom jest spalony. Na początek pożyczyli meble. Mieszkali w gruzach, w pomieszczeniach z oknami uszczelnionymi tekturą. Z czasem odzyskali sypialnię i szafę kuchenną.