Urodzony w 1935 r. Najmłodszy syn technika dentystycznego z uprawnieniami do leczenia, który mieszkał początkowo na ul. Woźnej w Poznaniu, a potem zbudował dom na ul. Zbąszyńskiej.
20 stycznia 1940 r. był ledwie czteroletnim chłopcem, który przeżył szok wyrzucenia późnym wieczorem ze świeżo wybudowanego domu. Miał siedmioro rodzeństwa. Wejście gestapowców do jego rodzinnego mieszkania było dla niego wielką traumą. – Ze strachu zwymiotowałem – opowiada.
Autobusem zawieziono ich do obozu na Główną. Spali w barakach na wiązkach słomy. Pod koniec stycznia przetransportowano ich pociągiem do Kobierzyna pod Krakowem (dziś dzielnica miasta), do szpitala psychiatrycznego, z którego Niemcy usunęli i wymordowali wcześniej wszystkich pacjentów w ramach akcji eutanazji.
Na początku marca 1940 r. wywieziono ich do Krakowa, zostawiono na Starym Rynku. Zaopiekował się nimi Piotr Jachimski, właściciel jednej z kamienic. Dał im jeden z pokoi. Ojciec Macieja miał przetopione w kulki złoto, które ukryte były w drażetkach. Dzięki nim utrzymywali się, mieli żywność. Zapamiętał czarną kawę i twardy chleb z marmoladą.
Potem przez rok przebywali w Zakopanem, gdzie znajomy ojca – volksdeutsch – odstąpił mu gabinet dentystyczny w zamian za opiekę nad jego matką (sam wyjechał do Włoch). Potem ojciec Macieja znalazł pracę w Sokołowie pod Rzeszowem. Tam Maciej w 1942 r. zaczął chodzić do szkoły. I tam omal dwukrotnie nie zginął podczas walk o to miasteczko w 1945 roku.
Wiosną 1945 r. wrócili do Poznania. W ich domu przebywało NKWD, Rosjanie udostępnili im piętro. Ojciec otworzył gabinet na ul. Dąbrowskiego.