Urodzona w 1938 r. Bohaterka Poznańskiego Czerwca 1956 roku – jako laborantka medyczna w szpitalu na Jeżycach ratowała poznaniaków, trafionych ubeckimi kulami.
28 czerwca 1956 r. jak zwykle przyjechała tramwajem do pracy w ówczesnym Szpitalu Miejskim nr 2 (dziś Szpital im. Raszei). Od koleżanek w szpitalu dowiedziała się, że w mieście jest niespokojnie. Z okien szpitala widziała, jak na ulicach Jeżyc gromadzą się robotnicy, jak zrzucają z budynku ZUS sprzęt zagłuszający audycje rozgłośni zachodnich. I jak podchodzą pod Wojewódzki Urząd do spraw Bezpieczeństwa Publicznego na Kochanowskiego. Gdy pod gmachem rozpoczęła się strzelanina i zaczęto wzywać pomocy, wraz z Aleksandrą Banasiak pospieszyła na zewnątrz.
– Nie myślałam wtedy o kulach – opowiada. Jej biały fartuch szybko zrobił się czerwony od krwi ratowanych, zmieniała go dwukrotnie. W pewnym momencie została wezwana do budynku dyspozytorni garaży UB przy ul. Krasińskiego. Tam znalazła zwłoki chłopca, jak się potem okazało, 13-letniego Romka Strzałkowskiego. Już nie żył, w szpitalu stwierdzono zgon. Śmierć Romka stała się symbolem Poznańskiego Czerwca.
Jeszcze tego samego dnia była przesłuchiwana przez ubowców. Za namową ojca wyjechała następnie do rodziny nad morze. Po powrocie zrezygnowała z dalszej pracy w szpitalu. Zatrudniła się w Sanepidzie, gdzie pracowała aż do osiągnięcia emerytury.
Jeszcze do niedawna chodziła na spotkania z uczniami i opowiadała o Czerwcu. Pogarszający się stan jej zdrowia nie pozwala jednak na aktywny tryb życia. Do wspomnień o 1956 r. też już nie wraca tak chętnie, jak wcześniej. – Od tamtej pory bardzo boję się tłumu – przyznaje.