Poznałem go w latach 90. Był wtedy radnym, politykiem prawicy i wiceprezydentem Poznania. Oczywiście słyszałem o jego legendzie, znałem opowieści o jego słynnych ucieczkach z PRL-owskich więzień w latach 80-tych. I już wtedy uderzył mnie ten niesamowity kontrast: Maciej Frankiewicz, arcyodważny, brawurowy wręcz bohater z czasów stanu wojennego – kontra spokojny, skromny, wręcz nieśmiały w kontakcie urzędnik. Aż trudno było uwierzyć, że to jeden i ten sam człowiek.
Ten sam zaskakujący dualizm dostrzegł we Frankiewiczu nasz rozmówca – Rafał Grupiński. Poznał go w stanie wojennym, kiedy to otrzymał propozycję „przechowania” wysokiego, brodatego działacza Solidarności Walczącej, ukrywającego się po ucieczce z Rawicza (dla niewtajemniczonych: z miejsca, w którym do dziś jest więzienie). Z jednej strony obserwował wyciszonego, wycofanego młodego człowieka, z drugiej – widział go zupełnie innego, zdeterminowanego w działaniu. – Przyzwyczaiłem się, że on ciągle ryzykuje – zwierza się Grupiński w wywiadzie dla Poznańskiego Archiwum Historii Mówionej.
Okazja do tej rozmowy była szczególna – 16 czerwca mija 10 lat od niespodziewanej śmierci Frankiewicza w śremskim szpitalu. Znalazł się w nim po nieszczęśliwym wypadku – na parkurze jego koń przewrócił się, przygniatając go swoim ciałem. Frankiewicz był poważnie kontuzjowany, miał pękniętą miednicę, ale jeszcze w połowie czerwca wydawało się, że wyjdzie z tej historii obroną ręką. Już miał opuścić szpital, już w myślach wracał do swoich obowiązków… Niestety, jakiś przyczajony skrzep nie pozwolił mu wrócić do zdrowia. Nagły kryzys – i śmierć w wieku zaledwie 51 lat.
– Macieja napędzały trudne wyzwania – opowiada w kolejnym naszym wywiadzie Ryszard Grobelny, były prezydent Poznania, w latach 1998-2009 szef Frankiewicza. I przyznaje, że gdyby nie determinacja jego zastępcy, prawdopodobnie Poznań nie znalazłby się w gronie czterech polskich miast, które organizowały mecze w ramach piłkarskich mistrzostw kontynentu Euro 2012. – On jedyny wierzył, że będziemy mieć Euro w Poznaniu – oddaje mu sprawiedliwość Grobelny.
Przyznaje, że Frankiewiczowi sporo zawdzięcza też sam: to jego zastępca zaraził go np. miłością do maratonów. Bo były „komandos” Solidarności Walczącej lubił sporty ekstremalne: biegał maratony, startował w triathlonach, wspinał się na górskie szczyty, szarżował jako ułan na pokazach na Cytadeli. Wiódł życie barwne i intensywne, jakby przeczuwając, że okaże się ono kruche i ulotne.
Naszymi nagraniami chcemy go przypomnieć. Zdecydowanie na to zasłużył.
Piotr Bojarski